W Trondheim zajrzałam na wystawę „Podróże i inne miejsca” z kolekcją prac John’a Murphy. Nie będę ściemniać, w życiu o tym artyście nie słyszałam.
Wystawa była, czas był, ochota była, artystę postanowiłam poznać.
Rozochociłam się, więc wchodzę.
W jednej sali stoi fortepian, natychmiast skojarzył mi się z wieloma filmami i podróżami morskimi, na ścianach w wielu miejscach wisiała grafika „Joseph Conrad” z żaglowcem, podpisana John Murphy, drapię się po głowie i myślę, co u diabła, o co chodzi?

Joseph Conrad.
Wszystkie prace krążyły tematycznie wokół morza, podróży, wśród nich kilka prac innych, malarzy, którzy na stałe „zamieszkują” mury muzeum i towarzyszą na różne sposoby „przybywającym gościom” – najbardziej zachwycił mnie obraz „Nordkapp, 1870-årene”, autorstwa Peder’a Balke’a.

Nordkapp, Peder Balke
Nagle wchodzę do sali z wykładem – czyżby artysta we własnej osobie? Podobno jest wykładowcą na tutejszej Akademii Sztuk Pięknych, niestety opowiada po norwesku, wycofuję się, obchodzę inne miejsca, nie przeszkadzam.
Napotykam kolorową papugę siedzącą na drążku – oczywiście wypchaną „On the Way…Are you dressed in the map of your travels?”
Podążam dalej i znowu wyskakuję na salę z wykładem, ale tym razem na wprost drzwi jest pokoik z multimedialną instalacją, przemykam na palcach z uśmiechem na twarzy do pokoiku – a tam film Federico Felliniego „A statek płynie” („E la nave va”) z 1986 roku, ale nakręcony w konwencji filmu niemego, siadam i zamurowuje mnie, dawno nie oglądałam Felliniego to po pierwsze, po drugie film jest zrobiony fantastycznie, popadam w zachwyt, sama w małym czarnym pomieszczeniu. Z napisów dowiaduję się, że w filmie grała Pina Bausch .
Wychodzę z powrotem oglądać wystawę i nagle widzę wszystko zupełnie inaczej, obraz z łodzią i nosorożcem, list wysłany z podróży ze znaczkiem z nosorożcem, czyżby tym samym, tym z filmu?
Fortepian jakby zmienił wygląd, moje myśli krążą wokół Felliniego i morza, jednak John Murphy nabiera znaczenia w moim umyśle. Wreszcie skończył się wykład i mogę obejrzeć ostatnią salę, na ścianach obrazy z konstelacjami – czarne płótna z punktami i ledwie wyłaniającymi się zarysami zwierząt, zastanawiające.
Płynęliście kiedyś nocą jachtem przez morze, daleko, daleko od lądu? Zagubieni jakby nic nie istniało, tylko ten skrawek pokładu i przestrzeń. Płynie się po czerni w czerni, a na czerni migocą białe punkty – konstelacje.
Widzę koniec świata – niesamowicie namalowany Nordkapp w szarościach, niby nic … jednak przypomina mi się rozszalałe morze w czasie sztormu – wszystko przybiera kolor szarości.
Na łodzi odpływa mężczyzna z nosorożcem, uśmiecham się i odpływam z moimi nosorożcowymi myślami.

Kadr z filmu.
Jak trudno jest czasami nadążyć, czy znałam Johna Murphy? Nie. Wychodzę z nim w głowie? Tak, chcę go odszukać, po powrocie do domu. Wychodzę z głową pełną przedziwnych obrazów falującej folii morskiej Felliniego i odpływającego na łodzi ratunkowej nosorożca, zmultiplikowanego żaglowca przepływającego przez wszystkie sale i fortepianu, który na szczęście nie przejeżdżał od jednej ściany do drugiej jak na tonącym statku pasażerskim.
John Murphy pozostał dla mnie po części tajemnicą – oczywiście mam w głowie pewne obrazy, ale nie mam jeszcze wyrobionego na ich temat zdania, a jednak cieszę się że weszłam do Trondheim Kunstmuseum, chociażby po to, żeby popodróżować przez chwilę w wyobraźni wielu artystów. Myślę też sobie, idąc słoneczną ulicą i patrząc na Katedrę Nidaros, jak różnie można skonstruować wystawę (prawie) monograficzną artysty, opowiadając opowieści jego i te snujące się obok.