Pewnego razu w czasie podróży po Portugalii, spotkało się pięć osób, a każda chciała czego innego. Ale czy dziwne jest, że z pięciu osób żadna nie chciała tego samego? Czy nie jest to właśnie ludzkie, że chcemy każdy czegoś, a nikt tego samego?
Ha! No i właśnie wprowadziłam ten rodzaj zamieszania umysłowego, który wystąpił w czasie krótkiej i udanej lub nieudanej wycieczki do rezerwatu w pobliżu Aveiro.
Wszystko zaczęło się późną nocą w pewnym mieszkaniu w Porto, przy stole, na którym płonęły świece i stało porto. Tegoż to wieczoru podjęto jednogłośną decyzję, że dnia następnego zostanie zdobyty niezwykły rezerwat na mierzei nieopodal Aveiro.
Reserva Natural das Dunas de Sao Jacinto – już sama nazwa wszystkich zachwyciła. Rezerwat, o którym uczestnicy wiedzieli, że jest i że płynie się do niego łódką.
W tym momencie chciałabym nadmienić, że właśnie przeczytaliście najważniejsze słowo z całej wyprawy, a słowo to brzmi „łódka”.
Ale po kolei.
Jako, że delektowanie się czasem wolnym od pracy jest przyjemnością samą w sobie, jeśli nawet wyznaczony został organizator wycieczki, to tego nie zauważył i nie mówcie proszę, że byłam to ja.
O poranku, jak zwykle wszyscy zjedliśmy pożywne śniadanko i wyruszyliśmy niespiesznym krokiem w stronę metra, aby się na nie spóźnić, potem poszło gładko, bo spóźnialiśmy się już na wszystkie środki lokomocji.
Jednak niezrażeni upływem czasu przemierzaliśmy niewielkie, porozcinane licznymi kanałami Aveiro leniwym krokiem. Nieduże domy pokryte kolorowymi azulejos zachęcały nas otwartymi drzwiami kawiarenek do wypicia porannego espresso i przekąszenia słynnego ciasteczka Ovos Moles robionego jak wiele ciastek w Portugalii z użyciem dużej ilości żółtka, a może to po prostu jest żółtko z cukrem zamknięte w opłatku w kształcie jajka, muszelki, ryby lub innym.
Oczywiście skorzystaliśmy z zaproszenia. Czy Ovos Moles jest smaczne? Musicie zdecydować sami, z pewnością intrygująco dziwne, zupełnie jak nasza wycieczka.
Po tej miłej przekąsce wyruszyliśmy dalej niespiesznym krokiem na autobus, aby się na niego spóźnić, ale na szczęście okazało się, że jest następny. Nieco smutni, lecz wciąż zadowoleni usiedliśmy na brzegu jednego z kanałów i podziwiając „moliceiros”, czyli barwnie malowane łodzie o pięknych kształtach czekaliśmy na nasz pojazd.
I od tego właśnie momentu, wycieczka zaczęła się komplikować. Przyczyną komplikacji stało się jedno, wspomniane już wcześniej słowo „łódka”, a właściwie różnica pomiędzy słowami „łódka” i „prom”. I właściwie nie muszę wyjaśniać, dlaczego my podróżni oczekujący łódki płynącej do rezerwatu, po zobaczeniu ponurego portu i stojącego w nim promu pełnego samochodów natychmiast zrezygnowaliśmy z niego…
i wróciliśmy do odległej mariny, aby dowiedzieć się tam, że właśnie uciekł nam prom – ponury prom pełen samochodów, który przed chwilą jeszcze stał i czekał na nas w ponurym porcie i że to właśnie on płynął do rezerwatu, a następny płynie za około 3 godziny i oznacza to, że po rezerwacie będziemy musieli biec pół godziny do przodu, a następnie pół godziny biegiem wracać, aby uniknąć zabłądzenia w ciemnościach.
W tym momencie wycieczka podzieliła się na dwie grupy, grupę zrezygnowanych i wkurzonych, którzy wrócili po zwiedzeniu portu do Porto i grupę twardzieli, zdecydowanych na bieg po rezerwacie.
Twardziele siedzą.
Wieje wiatr. Na wodzie nic się nie dzieje. W porcie jak to w porcie stoją różne statki i maszyny. Wiatr wieje, czas płynie niespiesznie, taki to już niespieszny dzień. Nadjeżdżają samochody i ustawiają się w kolejkę do promu, przyjeżdża autobus, bo zawsze przyjeżdża przed wypłynięciem i po przypłynięciu promu, tak to jest zorganizowane, aby ułatwić podróżowanie, tym, którzy wiedzą jak podróżować…
W końcu wsiadamy na prom wraz z dwiema tajemniczymi kobietami, które do portu przyjechały taksówką trzy godziny przed promem. Czemu nie autobusem? Może ktoś im powiedział, że do portu jeździ metro, a takiego w Aveiro znaleźć nie mogły… czujemy pewną więź, pewne zbratanie z nimi z powodu tego zagubienia się w czasie i słownictwie…
Rezerwat fajny jest, są w nim drzewa o zimotrwałych liściach,są w nim gigantyczne trawy, które ktoś wyciął na zimę, więc ich nie widzimy, są w nim kręte ścieżki, po których biegniemy pół godziny w kierunku oceanu, którego nie widzimy, bo do niego nie dobiegamy i pół godziny na prom, który widzimy i na który zdążamy, w ostatniej chwili – zaskakujący zwrot akcji tego dnia niespełnionych pragnień. A na promie siedzą dwie, te same kobiety z tymi samymi walizkami i wracają do Aveiro tym razem autobusem. Czyżby przyjechały przejechać się promem, przed wyjazdem z Aveiro, nigdy się tego nie dowiemy. Wpatrujemy się w zachodzące słońce i falującą wodę, oraz podróżnych, zwyczajnych ludzi powracających do swoich spraw niedużym i niepięknym promem, i podoba się nam ta dziwna wycieczka donikąd.
Pingback: Subiektywny alfabet kobiety w podróży (E) | fabryka czasu ulotna
Pingback: Subiektywny alfabet kobiety w podróży (F) | fabryka czasu ulotna
Pingback: Subiektywny alfabet kobiety w podróży (Ł) | fabryka czasu ulotna