W polskich sklepach pojawiły się małe, zielone, słodkie papryczki padron, a są one jedną z moich ulubionych smakołyków, przystawek, tapas, czy czego tam jeszcze. Pierwszy raz odkryłam je w Arzua w Hiszpanii podążając drogą do Santiago. Natychmiast się zauroczyłam, w wyniku, czego do Polski w plecaku wiozłam 2 kilo papryczek!
Sposób przyrządzenia jest prosty i błyskawiczny.
Papryczki w ilości nam potrzebnej płuczemy.
Rozgrzewamy oliwę i na sporym ogniu wrzucamy papryczki, które powinny podgrzać się stosunkowo szybko i mieć skórkę zbrązowiałą w kilku miejscach. Posypujemy je najlepiej grubą solą morską.
Jemy na ciepło, jako dodatek do obiadu, lub kolacji. Jako przekąskę do grzanek, kanapek czy co nam przyjdzie do głowy.
Jak jemy? Łapiemy za ogonek i zjadamy wszystko poza ogonkiem papryki.
Smacznego 🙂
Chętnie spróbuję, zawsze to jakieś urozmaicenie:)
Zachęcam, zwłaszcza jeśli lubisz smak papryki.
Nie miałam pojęcia, że to aż tak proste! Dzięki!
Smacznego 🙂
Pingback: Focaccia, czyli spokojnego wieczoru | fabryka czasu ulotna
Goood job
😊 And good taste 😊