Pozostałe 100 kilometrów, czyli około 5 dni drogi, idziemy przez Galicję, która jest znacznie chłodniejsza, w szczególności rano i wieczorem. O poranku snują się mgły i chmury nad polami i lasami. Chodzi się wzdłuż niezwykłych dróg obłożonych kamieniami pokrytymi mchem. Brzegiem pną się jeżyny, bluszcz i inne pnącza poprzetykane ziołami. Wzdłuż drogi rosną powyginane stare drzewa i wierzby z pękatymi pniami, z których wyrastają cienkie gałęzie.
Mijamy miasteczko Portomarin, które wygląda na stare, bo takie jest, jednak w roku 1962 zostało przeniesione kamień po kamieniu w nowe miejsce na wzgórzu wraz z zabytkowym kościołem św. Mikołaja z doliny poniżej, w której obecnie jest zalew.
Idąc dalej mijamy Melide, w którym można w restauracji przy ulicy zjeść ośmiornice po galicyjsku. Podobno restauracja z nich słynie. Nie wiem jak Wy, ale ja ośmiornice lubię bardzo. Toteż zatrzymujemy się na pyszny obiad – ośmiornice, małe, zielone papryczki pimientos posypane solą morską i delikatne krążki kałamarnicy.
W Melide jest duża alberga na ponad 200 osób, dlatego jeśli wolicie albergi bardziej kameralne lepiej przejść się dalej do Arzua.
Arzua to sympatyczne małe miasteczko z białymi kamienicami. Na niezwykłym placyku, przykrytym baldachimem z liści platanów, spotykamy dwóch młodych Polaków, którzy zapraszają nas na wieczorną mszę. Idziemy, w kościele rozglądamy się i widzimy nagle, że nasi Polscy znajomi to księża, którzy na dodatek mszę prowadzą!
Od Arzua do następnego miejsca Pedrouzo jest 19 kilometrów i zmienia nam się zupełnie temperatura i widoki – zaczynają się lasy eukaliptusowe, pełne podłużnych liści i lezącej na ziemi odpadającej z pni kory. Jak może wiecie liście eukaliptusów ustawiają się równolegle do promieni słońca, co powoduje że nie dają cienia. Faktycznie lasy są prześwietlone słońcem, jasne i radosne, pachnące olejkami, brakuje tylko śpiących na nich misiów koala.
Gdy dochodzi się do Santiago de Compostela zaczynają się dziwne widoki zwisających z kabli wysokiego napięcia butów trekkingowych – czy biegli w podskokach i pospadały im buty?
To niesamowite uczucie dojść tak daleko na piechotę. Wybieramy miejsce noclegowe nad miastem, w Monte do Gozo, na pięknym pachnącym sianem wzgórzu, z którego widać Santiago de Compostela. Alberga jest pomyślana na 800 osób, ale podzielona na zespól małych budynków, więc jest przyjemnie. Stąd do Santiago są 4 kilometry i można zatrzymać się na dłużej, z czego korzystamy.
Jesteśmy zmęczone, ale szczęśliwe. Na tyle niezmęczone jednak, że postanawiamy kontynuować wędrówkę nad ocean do Fisterry, najdalej wysuniętego przylądka Hiszpanii.
ZDJĘCIA WŁASNE
Zazdrość. Moja wymarzona trasa.
Skoro wymarzona to znaczy, że pewnego dnia się spełni 🙂
bardzo piękna trasa…
w rzeczy samej 🙂 bardzo zielona – uspokajająca
prymitiwo?
Droga Francuska – Camino Frances
dziękuję 🙂
ach jak miło z Tobą… Twoim obiektywem… oko nasycić 🙂
Dziękuję 🙂
Pięknie:)
Jejku, gratuluje !
(u mnie na razie w sferze marzen, wiem, ze kiedys przeksztalci sie w plan:))
A u mnie wspomnienie – nie wiadomo co lepsze 😉 Ja marzę żeby pójść raz jeszcze kiedyś inną drogą.
Pingback: Pimientos –małe, zielone papryczki | fabryka czasu ulotna
Boże, jak tam było pięknie! i jaki piękny wspólny czas ❤ ❤