Splątane drogi

Pewnego razu pewien ktoś nie pojechał na Ukrainę, choć bardzo tego pragnął, jako, że wszelkie sprawy związane z Kresami były jego pasją. I tak to zamiast spływać kajakiem po Dniestrze, spływał Krutynią w Polsce. Snuł, więc nam różne tęskne opowieści o swoich ulubionych miejscach. I czy uwierzycie czy nie nasze ścieżki wciąż ocierały się o Kresy tylko, że w Polsce. Szlak wodny z Ukty do Rezerwatu „Krutynia” zaniósł nas do Wojnowa, do starego już nieczynnego i nieco zaniedbanego wewnątrz kościoła staroobrzędowców, czy jak kto woli starowierców. Starowiercy uciekli z Rosji i skryli się przed prześladowaniami między innymi tutaj w mazurskich lasach, założyli w XIX wieku wieś i postawili na górce, nad brzegiem jeziora Duś niewielki kościółek i folwark z uroczą bramą zbudowaną z czerwonej cegły,którą z folwarku można wyjechać do wsi. 130820 inside b Następnie przybyła tu z Moskwy mniszka Eupraksja, wykupiła klasztor wraz z folwarkiem, założyła zgromadzenie żeńskie i sprowadziła mniszki ze spalonego klasztoru w Spychowie. Teraz leżą biedaczki na małym cmentarzu na tyłach kościoła, a ślad po nich znaczą białe krzyże prawosławne z wypisanymi na nich imionami. Co robiły na tym odludziu? Pewnie modliły się o lepsze dni na ziemi. krzyże Płynęło się do jeziora przez wąską odnogę rzeki, przepychając przez gąszcz roślinności wodnej, ale warto było się trudzić, a potem wysiąść na chwilę by się zadumać, popatrzeć na stare budynki i stare jabłonie i śliwy pochylające się nad ziemią. Co tam popatrzeć, można było i schrupać świeżą papierówkę przypominając sobie lata, gdy z poobijanymi kolanami biegał człowiek po sadzie dziadków lub ich sąsiadów, ale wtedy z duszą na ramieniu. Do Olsztyna dotarliśmy już samochodem – kajakiem nie dałoby rady, było to jedno z miejsc na naszej drodze do Trójmiasta, tutaj żegnaliśmy Isabelle, która wyruszała na dalszą wędrówkę po Polsce. Chodziliśmy po uliczkach i małym rynku, aż w końcu deszcz zapędził nas do muzeum, w którym ku naszemu zdumieniu i radości akurat wystawiane były ikony, a wśród nich unikatowy zbiór malowideł z Wojnowa. zdjecie__zaj Lubicie ikony, ja je uwielbiam, jest w nich coś niezwykłego, zamknięta tajemnica, spokój, trwanie i stałość, bo przecież powtarzane są od wieków. No właśnie w Olsztynie najstarsza z eksponowanych ikon jest datowana na początek XVI w – ikona „Chrystusa Pantokratora w popiersiu”, która jest wiernym naśladownictwem dzieła Andrieja Rublowa. Jaki miałoby sens w sztuce malować ciągle to samo dzieło? A jednak w ikonach tak jest i jeszcze jedno – ikon się nie maluje, je się pisze, bo ikona dla wschodniego chrześcijaństwa jest jednocześnie tekstem liturgicznym i jego obrazem, a każdy kolor ma sens symboliczny, dlatego prawdziwe ikony nie powstają tak sobie, malarz musi być wcześniej przygotowany teologicznie, lub być pod ścisłym nadzorem teologa, musi przygotować się duchowo poprzez modlitwę i post dopiero wtedy potrafi oddać to, co zatrzymane jest w obrazie ikony i to właśnie chyba czujemy gdy je oglądamy. Podobno pierwszym malarzem (czy pisarzem ikon) był Łukasz Ewangelista. Wyobrażacie to sobie! No dobrze już kończę, opowiem tylko o jednej Wojnowskiej ikonie, którą można zobaczyć w Olsztynie, bo ciekawa to historia, resztę jedźcie obejrzeć sami, bo warto. Otóż jest tam ikona Matki Bożej Trójrękiej, jak to możliwe? Historia sięga aż VII w i dotyczy cudownego uzdrowienia uciętej ręki św. Jana Damasceńskiego, obrońcy ikon. O tym właśnie wydarzeniu przypomina ta ikona, rękę świętego możecie zobaczyć w lewym dolnym rogu ikony, wygląda jak ręka Matki Bożej i stąd jej nazwa. Tymczasem zostawiamy świat ikon i biegniemy przez ekspozycję pokoi z dawnych kresów do pociągu dla Isabelle, a sami wyruszamy do Trójmiasta. I nie uwierzycie, ale i tu trafiliśmy na chwilę na Kresy, a stało się to jak zwykle za sprawą wystawy i snutych tęsknie opowieści Ireneusza. W muzeum w Olsztynie Irek zakupił piękny i równie ciekawy album Img „Kresy w fotografii Henryka Poddębskiego” i z wielkim zaciekawieniem rozpoczął jego codzienne oglądanie. Zatrzymując się przy zdjęciach, Irek radośnie opowiadał związane z nimi historie i tak dowiedziałam się o zamku w Trembowli, jednym z najstarszych miast Ziemi Halickiej zajętym w XIV w przez Kazimierza Wielkiego, który wzniósł zamek. Ciekawa była historia dzielnej Anny Doroty Chrzanowskiej, która przyczyniła się do obrony zamku w XVI w za pomocą dwóch noży, którymi zagroziła mężowi, komendantowi zamku Janowi Samuelowi Chrzanowskiemu, że w razie gdyby zamku nie bronił przed wojskami tureckimi, jednym z noży zabije jego, a zaraz potem drugim zabije siebie. Męstwo zostało nagrodzone i wróg odstąpił, legenda mówi, że dowódca turecki na wieść, że zamku broni kobieta ustąpił, choć może stało się to na wieść o nadchodzącej odsieczy, kto wie jak było naprawdę… W albumie są niezwykłe zdjęcia Krzemieńca ze wzgórzem zamkowym Targ_w_Krzemiencu600górującym nad miastem i zdjęciem liceum, które miało być zalążkiem uniwersytetu wołyńskiego, projekty firmował Tadeusz Czacki, a zatwierdził „polski Robespierre” Hugon Kołłątaj, pozostający za swoją działalność pod stałym nadzorem rosyjskiej policji. Jako, że szkoła stała się kuźnią młodych talentów i inteligencji polskiej, dla zaborcy była bardzo niewygodnym i kłopotliwym miejscem, więc po upadku powstania listopadowego została przeniesiona do Kijowa, a Krzemieniec „stał się miastem, któremu wyrwano serce” i popadł w marazm i apatię. Stare, bo z początku XX w fotografie Henryka Poddębskiego, w albumie wydrukowane w sepii  oddają klimat tamtych lat. Możemy zobaczyć kościół Jezuitów w Pińsku z chłopami u jego podnóża zbierającymi siano.Na fotografiach widzimy zamki, które często już nie istnieją, piękne miasta znane nam i nie znane, furmanki stojące na brukowanych uliczkach miasteczek, targi wypełnione chłopami w strojach ludowych, niezwykły images (1) targ na łodziach w Pińsku, spław drzewa,  stare chaty chłopskie, błotniste rozstaje dróg, stare dwory znanych polskich rodzin i przysypane śniegiem stare cmentarze i wiele, wiele innych klimatycznych zdjęć, które trzeba po prostu obejrzeć. Następny dzień w Sopocie zaskoczył mnie ponownym spotkaniem kresów, a to za sprawą wystawy w Państwowej Galerii Sztuki arcydzieł malarstwa polskiego ze zbiorów Lwowskiej Galerii Sztuki, która w niezwykły sposób zamknęła nasze spotkania, rozmowy i tęsknoty Irka w kolorową całość.

Anna

Leopold Loeffler „Anna Dorota Chrzanowska na zamku w Trembowli”

Tu zobaczyłam obraz Leopolda Loffera przedstawiający wspomnianą Annę Chrzanowską z dwoma nożami. Podziwiałam dzieło Józefa Brandta „Modlitwa w stepie” operujące wspaniale światłem, a przedstawiające uciekających z Kamieńca Podolskiego ludzi zatopionych w modlitwie.

step

Leopold Loeffler „Anna Dorota Chrzanowska na zamku w Trembowli”

Zgromadzonych zostało na wystawie wiele dzieł, które jak barwny przewodnik oprowadzały nas po zakamarkach kresów i opowiadały o życiu ich mieszkańców.

pobrane

Leopold Loeffler „Anna Dorota Chrzanowska na zamku w Trembowli”

Zachwycił mnie przepiękny tryptyk Kazimierza Sichulskiego „Madonna – Huculska Bogurodzica” . Była tam jeszcze jedna „Madonna”, która mnie urzekła swoim wdziękiem i ciepłem – chłopka z dzieckiem w ramionach, namalowana przez Wlastimila Hofmana.

pobrane (1)

Wlastimil Hofman „Madonna”

I może uwielbiam Leona Wyczółkowskiego, Jacka Malczewskiego i Juliana Fałata, których obrazy są obecne na wystawie, to jednak tym razem przyglądałam się ze szczególnym zachwytem tym wszystkim obrazom, które pasowały do opowieści Irka… Co do sopockiej wystawy to jest ona dostępna do 22 września 2013 r.

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s