Ostatnie chwile przed Santiago są już zupełnie inne, idą ludzie, którzy zaczęli 100 km wcześniej, jest inna atmosfera, a przed albergami zdarzają się długie kolejki i to już o 14. Dlatego nasz ostatni odcinek po zobaczeniu kolejki zrobił się ponad 30 kilometrowy – innymi słowy ledwośmy doszły…
Santiago de Compostela to niezbyt duże miasto, nie będę o nim pisać, napiszę o niezwykłym momencie na Mszy, w której nagle puszczane jest w ruch gigantyczne kadzidło na długaśnej linie – podobno zwyczaj ten wziął się z czasów, gdy pielgrzymi wydawali z siebie niezbyt zachwycające zapachy.
Msza prowadzona jest przez wielu księży, bo część z nich doszła do Santiago na piechotę drogą pielgrzymią. Widziałyśmy na przykład wśród księży napotkanych w Arzua dwóch młodych Polaków.
Zwyczajem jest podejście do figury św. Jakuba i szepnięcie mu do ucha życzenia. Miałam życzenie dla siebie, do tej pory niespełnione i pewnie już spełnione nie będzie, ale wiecie, gdy podeszłam do figury i zobaczyłam, co z tego miejsca widać, nie mogłam prosić o coś dla siebie, po prostu nie byłabym w stanie… Może pójdę raz jeszcze i wtedy już będzie inaczej.
O tym, że pójdziemy dalej, czyli nad ocean wiedziałyśmy już wcześniej, gdy zorientowałyśmy się, że starczy nam i czasu i sił, których jakby z każdym krokiem nam przybywało…
ZDJĘCIA WŁASNE ©
ta droga wciąga…. chciałabym przejść 🙂
dobrze powiedziane – wciąga krok po kroku, swoim pięknem i prostotą
Celem też 🙂
O tak!