Do Fisterry szłyśmy nieomal w podskokach, często mijając miejsca z widokiem na ocean. Teoretycznie miał to być nasz ostatni punkt. Jednak po sprawdzeniu dat i sił doszłyśmy do wniosku, że pójdziemy w jeszcze jedno miejsce drogi pielgrzymiej, do miasteczka Muxia…
W Fisterze, jak tradycja każe, miałyśmy się wykąpać w oceanie i spłukać pył drogi. Faktycznie do oceanu wskoczyłyśmy, ale dosłownie na chwilę. Woda była lodowata, a jako użytkowniczki zimnego Bałtyku naprawdę byłyśmy zaskoczone – jak to latem w Hiszpanii taka lodówka?! No, ale ocean to ocean…
W Fisterze zatrzymałyśmy się w małym spokojnym hoteliku z dala od zgiełku i tłumów. Alberga w Fisterrze jest wielkim pomieszczeniem na ponad 60 osób, przy samym porcie, więc uciekłyśmy w miejsce bardziej przytulne. Okazało się, że miasto akurat obchodziło święto longerionów – tak nam po hiszpańsku oznajmiono.. Gdy później szukałam nazwy tych długich małży okazało się, że brzmi okładniczki, longerionów ani widu ani słychu w internecie, co mnie nieco zaskoczyło, gdyż nazwa pasuje idealnie do ich wyglądu.
Święto longerionów wiązało się z zakończeniem ich połowów i zjadaniem prosto z rusztu. Wydałam miliony! Pyszności! Targ wokół nabrzeża był pełen ludzi, targowych cudów, muzyki i smakowitego jadła.
Po wchłonięciu tony smakowitych małży wyruszyłyśmy na koniec cypla, by odnaleźć resztki zamku, zerowy znak Camino de Santiago i oczywiście latarnię morską. Po drodze czekała nas jeszcze jedna niespodzianka – spotkałyśmy pielgrzyma z Czech, który cała drogę od domu do Fisterry przejechał na bicyclu!!!
Jeśli chodzi o miasteczku to myślę o nim do tej pory – utkwiło w mojej pamięci dzięki krzykom mew. Pomimo, że jestem z Gdyni nigdy nie widziałam żeby mewy były aż tak blisko w centrum miasta. Zastanawiałam się nad tym. Być może chodzi o to, że Fisterra jest maleńka, ma niskie domy, prawie nie ma samochodów i jest bardzo blisko wody. Stąd po uliczkach kroczą wielkie mewy, a ich krzyk słychać wszędzie. Niezwykłe doznanie, zwłaszcza, jeśli lubi się te ptaki.
Oczywiście jak to bywa w nadmorskich miejscach, zawsze mówi się, że są w nich najpiękniejsze zachody słońca. Czy tak było w Fisterze oceńcie sami.
Po dwóch dniach wyruszyłyśmy do ostatniego miejsca naszego camino – do maleńkiego miasteczka Muxia.
ZDJĘCIA WŁASNE
Marzy mi się taka piesza wycieczka na „koniec świata” 🙂 Zachody faktycznie genialne!
Należy włożyć wygodne buty i znaleźć odpowiednią ilość czasu i drogę 😉