Piękne miasteczko Røros w Norwegii odwiedziliśmy w piątek. Oczywiście nie ma znaczenia dzień odwiedzin, ale to, z kim odwiedziny się odbyły. Odbyły się z przyjaciółmi z wielu krajów, a w szczególności z Norwegii.
Miasteczko jest niezwykłe, zupełnie inne od tych, jakie znam. Zbudowane zostało wokół kopalni miedzi i kopalnia jest częścią jego krajobrazu. Obecnie jest to zabytek Unesco, częściowo tym, co podziwiamy są zniszczone hałdy ziemi i górujące nad nimi budynki kopalni, wszystko szare, czarne, brązowe, od otaczających je kamieni, środkiem płynie ponura rzeka, pędzi po skałach i kamieniach – kiedyś pracowała razem z ludźmi i zwierzętami, pracowali wszyscy ciężko po to żeby wieść proste, codzienne życie. Nie wiem dlaczego, ale lubię takie klimaty.
Nad miastem góruje piękny stary Kościół ze znakiem kopalni na wieży.
Chodzimy po zakamarkach i przecinających się uliczkach.
Røros ma dwie główne ulice, przy których stoją domy niegdysiejszych bogatych mieszkańców, okazałe, drewniane budynki w najróżniejszych kolorach, głównie pastelowych – ulice, które teraz wyglądają trochę jak z westernu i podobno westerny były tu kręcone. Obecnie są tutaj sklepy o tej porze roku pełne kolorowych swetrów, sukienek, czapek i rękawiczek, oraz pamiątek. Na zejściu ulic na górce tuż koło mostku nad rzeką stoi piękny, oczywiście drewniany dom, poniżej biały płot, wszystko razem pełne romantyzmu, tutaj nakręcony został w 1973 roku film” Nora” na podstawie Ibsena, w którym grała Jane Fonda. Nie widziałam go, ale oczywiście będzie to jeden z pierwszych filmów, które chciałabym obejrzeć wkrótce.
Za kopalnią ciągnie się droga z kamieni, bez jednej roślinki, która prowadzi nas do malutkich domków robotników, domki z dachami pokrytymi rozczochraną trawą, pięknie to wygląda, po prostu słodko, ale gdzieś z tyłu głowy mam myśli, jacy musieli być zmęczeni ich mieszkańcy, gdy tu wracali z pracy. Smutne myśli, nic na to nie poradzę.
Dzień był zimny, więc sprzyjał takim myślom. Zimno było jak w listopadzie, może dlatego, że miasteczko jest na wysokości około 600m.n.p.m podobno jest to jedno z najzimniejszych miejsc w Norwegii, a przynajmniej na tej szerokości, panuje tu mikroklimat – temperatury potrafią spaść nawet do minus 50 stopni!!!! Na szczęście w dniu naszej wizyty było około zera stopni.
Jednak nam było pomimo zimna przyjemnie i radośnie, wędrówki po mieście przerywaliśmy gościną u Tor’a mieszkającego na jednej z tych kolorowych uliczek, w swoim mieszkanku pełnym starych fotografii rodzinnych, pięknych lamp, mebli, pieca, w którym paliło się drewno brzozy. Na stole pojawiło się pyszne jedzenie, kawa, herbata, likier norweski i włoski, i mnóstwo radosnych ludzi wokół.
Na koniec podano deser z owoców „cloudberry”, chmurkowych-chmurowych-chmurzastych owoców w kolorze pomarańczowym, innym słowem były to owoce maliny moroszki, które zawsze mnie ciekawiły na fotografiach, wyglądają jak pomarańczowe jeżyny czy dzikie maliny – z pewnością je widzieliście. Ja, jako wielki łasuch byłam zachwycona, że znalazły się w mojej miseczce zalane bitą śmietaną. Norwegowie jedzą je, tak przygotowane na święta Bożego Narodzenia.
Røros ze swoją historią kopalnianą nieco ponurą, choć z pewnością pełną gwaru, radości i codziennych spraw, ma też opowieść miłosną – między pastorem, a biedną panną. Opowieść o zakończeniu smutnym niestety. A żeby wszystko zamknęło się w całość zdjęcie panny wisiało w pokoiku naszego gospodarza, który okazał się w jakiś sposób być częścią tej historii.
Ale życie nas wszystkich takie jest, przeplata się w nim miłość, smutek, gwar codziennych spraw, radość, praca i marzenia o tym byśmy byli szczęśliwi.
© ZDJĘCIA WŁASNE.