Po dotarciu do Carrion de los Condes bolało nas wszystko, no i ta wiadomość – 17 km bez cienia! Włosy stanęły nam na głowie i postanowiłyśmy wstać o 4.30, żeby wyruszyć już o 5 rano.
Noc była burzliwa, lało i strzelały pioruny, po czym wszystko ucichło i nastał nowy dzień.
W związku z naszym przerażeniem siedemnastoma kilometrami bez cienia, miałyśmy je pokonane już o 10 rano! Trasa wiodła głównie wśród pól i gigantycznych krzewów żarnowca pokrytych niezliczoną ilością żółtych kwiatów, które pachną tutaj niewyobrażalnie pięknie.
Po drodze, co chwilę ucinałyśmy sobie pogawędkę z innymi wędrowcami – z Koreańczykiem, który pod wpływem książki Cohelo „Pielgrzym” postanowił sprawdzić, co to za droga, przyjechał na tydzień, po czym tak się zachwycił, że przedłużył swój pobyt. Jest innej wiary, to nie ma dla niego znaczenia idzie ze spotkanym na drodze księdzem i studentem z Polski. Tak to jest na camino, ludzie się spotykają i idą razem, czasami wspierają się nawzajem, tak było z Amerykanką, która się rozchorowała drugiego dnia pielgrzymki i chciała wracać do domu, ale pewien Hiszpan stwierdził, że poczeka aż ona wyzdrowieje i pójdą dalej razem. Tak było ze starszymi mężczyznami jednym z Francji drugim z Holandii, którzy szli ze sobą, chociaż nie rozumieli swoich języków, dogadywali się jednak pojedynczymi słowami i gestami, gdy jeden się potknął, drugi go podnosił. Spotykamy te same osoby, co jakiś czas i czujemy się jakbyśmy się znali całe życie, gawędzimy, śmiejemy się. Niezwykła ta droga…
W alberdze w Terradillos de los Templarios w niedużej wiosce, zostałyśmy już o godzinie 16, po przejściu 26 kilometrów. Jedyny sklepik był na terenie albergi, wpadłyśmy na to po obejściu całej okolicy i wzgórza przed albergą, na którym stał sobie sympatyczny osioł.
Około godziny 19 alberga się zapełnia, już więcej nikt się nie zmieści. To pierwsza pełna alberga, w jakiej śpimy. Jednocześnie przesympatyczna, pełna gwaru, śpiewów i rozmów. Spotkałyśmy tu studenta z Niemiec, z którym przejdziemy jeszcze wiele kilometrów, zanim nasze drogi niespodziewanie się rozejdą, bez wymiany jakiegokolwiek kontaktu, bo przecież zdawało się nam, że spotykać będziemy się bez końca. Jak w życiu, gdy nagle ktoś odchodzi i nigdy więcej już nie jest nam dane spędzić z nim wspólnych chwil.
Cudowny jest ten moment, gdy człowiek sterany długą drogą wykąpie się, włoży świeże ubrania, sandały i siądzie wśród innych pielgrzymów wysłuchać ich opowieści z przeróżnych krajów.
Ale nadchodzi taki czas, gdy oczy się zamykają.
Zmęczenie w nocy jest takie, że nawet nie słyszę chrapania współtowarzyszy. Może nawet mi się lepiej śpi – to taka chrapokołysanka.
Buenos noches.
ZDJĘCIA WŁASNE ©
zdjęcie albergi z: terradillos-molay