Leon to duże miasto i jak to bywa w takich przypadkach dojście do niego nie należy do najprzyjemniejszych. Idzie się długo wzdłuż głównych ulic pełnych aut, z których wiele osób radośnie nas pozdrawia wymachując rękami i krzycząc „Buen Camino”.
Jego historia jak to często bywa w Europie sięga czasów rzymskich, kiedy to stacjonował tutaj legion rzymski Legio Septima Gemina. I choć „leon” w języku hiszpańskim to lew, to nazwa miasta pochodzi od ewoluującego z czasem wyrazu „Legio”. Tak czy inaczej skoro „leon” to lew, przy wjeździe do miasta witają podróżnych dwa lwy.
W samym mieście jest przepiękna katedra Santa María de la Regla stojąca jakby na przyciasnym placu otoczonym wąskimi uliczkami. Przypomina mi ona swoim wyglądem katedrę w Reims. Jest zbudowana w stylu francuskiego gotyku, a stało się tak gdyż w XIII w nastąpił duży napływ pielgrzymów właśnie z Francji. Wewnątrz znajdują się przepiękne witraże – podobno jest ich blisko 700, co oznacza, że jest to katedra plasująca się na drugim miejscu na świecie, co do ich ilości, zaraz po katedrze w Chartres.
W Leon zameldowałyśmy się w dużej alberdze w klasztorze benedyktynów prowadzonej przez siostry. Alberga mieści 140 łóżek, więc wymaga sporego wysiłku, aby ogarnąć codzienne zmiany takiej ilości osób. Pokoje są rozdzielona na żeńskie i męskie i nie ma litości nawet dla małżeństw. Jednak najbardziej rozbawił nas napis na drzwiach łazienek brzmiący nie inaczej tylko: „mężczyzna + kobieta = dziecko”. No i jakby się nad tym zastanowić to czysta prawda!
Rygor w alberdze jest wielki, ponieważ o 21.30 zamykane są drzwi i koniec jak nie wszedłeś śpij na wycieraczce – nie jest to duży problem, bo noce są dość ciepłe! Szkoda tylko, że nie można się dłużej powałęsać po pięknie oświetlonych uliczkach miasta, ale w sumie zmęczenie jest tak duże, że niewielka to rozpacz.
Uradowane miejscem do spania w alberdze i pięknem miasta postanowiłyśmy zjeść obiad w restauracyjce wyklejonej pięknie „azulechos”, czyli kolorowymi kaflami.
Przydarzyła się nam tutaj wpadka językowa przy wyborze dań, ponieważ egzotycznie brzmiące „huevos” okazały się jajkami sadzonymi. No cóż tak to jest jak się nie zna języka!
Na koniec dnia siostry zaprosiły chętnych na piękną mszę śpiewaną. Dostałyśmy śpiewniki, ale trudno było nam nadążyć, jednak słuchanie pięknego śpiewu chóru w murach kaplicy było wystarczającą przyjemnością.
Rano od 6-8 można zjeść śniadanie przygotowane dla pielgrzymów. Dopiero o 6 otwierane są bramy, alberga w Leon jest więc też miejscem, z którego przed godziną 6 wyjść się nie da. Biorąc pod uwagę szybką dobranockę i „późne” wstawanie wyspałyśmy się za wszystkie czasy!
W planie mamy przejście 29 kilometrów, tak by następnego dnia rano wyruszyć do Astorgi. Nocleg wypadnie nam w związku z tym w Albergue Vieira.
Buen Camino.
© ZDJĘCIA WŁASNE.
ślicznie Aniu .. Buen Camino
dziękuję 🙂 Buen Camino
Od dawna już mi się marzy taki „spacerek”. Pięknie to opisujesz, aż mam ochotę rzucić wszystko i ruszać choćby jutro
Szczerze zachęcam, to niezapomniany spacer, spotkanie z wieloma ludźmi z całego świata…tylko potem trudno wrócić do rzeczywistości 😉
Chciałam coś mądrego napisać, a tylko cisną mi się do głowy achy i ochy… Ach, jak pięknie… Och, jak cudownie… i tak dalej w tym tonie 🙂
hahaha 🙂