Dzisiaj ugotowałam pierwsze w życiu chinkali, czyli przepiękne i przepyszne gruzińskie pierożki w kształcie hm, może pofalowanego czosnku? Pierożki, które się je rękami, a pierwszy gryz jest najważniejszy, bo spijamy ze środka rosołek.
Podaję przepis na 2-3 osoby ( około dużych 16 pierożków):
30dkg wołowiny
średnia cebula (50g, jeśli ktoś jest skrupulatny)
300g mąki
100 g wody
łyżka posiekanej natki pietruszki
pieprz czarny i czerwony, sól warzywna, tymianek, pieprz ziołowy, zmielona kolendra
Z wody i mąki zagniatamy z odrobiną soli ciasto i wkładamy w woreczku do zamrażarki na 15-20 minut.
W tym czasie robimy nadzienie. Wołowinę zmieliłam w sklepie, więc cebulę utarłam na grubej tarce, można je razem zmielić w maszynce jak ktoś woli. Dodajemy przyprawy i mieszamy, dolewamy nieco wody tak około 1/3 szklanki i odstawiamy pod przykryciem.
Wyciągamy ciasto i rozwałkowujemy na 1 cm, robimy w nim nieduże kółka o średnicy około 5 cm, następnie je rozwałkowujemy do średnicy około 17 cm.
Na środek kółka wkładamy niecałą łyżkę mięsa, zawsze wcześniej farsz mieszając, żeby był wilgotny, jest to o tyle istotne, że w prawdziwym chinkali jest troszkę rosołu.
Teraz sklejamy – od zewnętrznej strony zaczynamy robić małe zakładki, tworząc jakby powoli kubeczek ostatnie dwie zakładki składamy do środka i mocno całość sklejamy, nadmiar odcinamy. Tej części w sumie się nie je.
Wrzucamy pierożki na gotującą się i osoloną wodę i gotujemy 9 minut nie dłużej – co jest ważne, żeby nam się chinkali nie rozkleiły.
Po 9 minutach wykładamy chinkali na duży talerz i posypujemy pieprzem.
Ja z resztek cebuli postanowiłam przy okazji zrobić zupę cebulową, do której też wrzuciłam tę odrobinę farszu, jaki został i dzięki temu nic się nie zmarnowało.
Poniżej jest bardzo przydatny film. Jak zauważyliście wydłużyłam czas gotowania i poszperałam za przyprawami, bo filmowe chinkali nie były tak aromatyczne, jak te, które jadłam w Gruzji. Lepiej pogotować je też dwie minuty dłużej. Myślę, że można do farszu dodać też odrobinę czosnku, jeśli ktoś lubi.
Fajnej zabawy i smacznego!
Bardzo lubię 🙂 Cudne Ci wyszły, Aniu 🙂
aż się sama zdziwiłam!
Nie wyszły tak aromatyczne, bo zabrakło khmeli suneli 🙂 Ja się zaopatrzyłem, i – tak między nami – używam tylko do chinkali i czasem o ażabsandali 🙂 Ale powiem szczerze… szacun za kształtności tych Twoich chinkali! Moje są chyba mniej kształtne, ale i zarazem większe…
Nie ważne: zawsze są doskonałe 🙂
dziękuję 🙂 czyli muszę powrócić do Gruzji po khmeli suneli 😉 no i sól swanecka powoli mi się kończy! 😦
Ja jeszcze mam svanski suneli i mjasasvad (jak by się tego nie pisało…), ale fakt, Gruzję trzeba znów odwiedzić… niech przyprawy będą pretekstem 🙂
Pingback: Subiektywny alfabet kobiety w podróży (J) | fabryka czasu ulotna