Tym razem mkniemy w kierunku granicy Gruzji z Azerbejdżanem, do Kachetii, a niezwykła to wyprawa, bo na półpustynię. Gdy się zbliżamy do miejsca destynacji krajobrazy zaczynają się robić niezwykłe, a kolory otaczających nas pól i wzgórz zachwycające. Ale też nie o same krajobrazy chodzi, jedziemy zobaczyć niezwykły założony przez syryjskiego mnicha Dawida zespół monastyrów z VI wieku, a nazywają się one Dawid Garedża i leżą na stokach góry Garedża. Jest tam i kościół jednak nie tak stary jak pustelnie wykute w skałach z ciągle zachowanymi naskalnymi malowidłami w wielu z nich. Co ciekawe jednym z mnichów zamieszkujących pustelnie w XII wieku był syn władcy Gruzji Dawida IV Budowniczego i zarazem autor słynnej gruzińskiej pieśni religijnej śpiewanej po dziś dzień.
Żeby obejrzeć pustelnie trzeba „wskrobać” się na grzbiet góry ponad kościół, a to jest już granica z Azerbejdżanem, a nawet Azerbejdżan od czasu do czasu. Spotykamy nawet pograniczników gruzińskich odpoczywających w cieniu. Część pustelni znajduje się w Azerbejdżanie i jest to temat sporu między władzami obu państw.

malowidła w pustelniach

granica z Azerbejdżanem

widok na Azerbejdżan
Na zboczach góry znajduje się małe pomieszczenie ze studnią i źródlaną wodą zwaną „Łzy Dawida”, teraz źródło to traktowane jest jak relikwie i ja oglądałam je zza krat, ale na początku istnienia monastyrów była to jedyna woda w tym miejscu, dopiero w późniejszych latach wykuto w skale kanały i zbiorniki gromadzące wodę.
Do Dawid Garedża jedzie się przez zniszczoną i w połowie opuszczoną wioskę Udabno. Były tutaj za czasów sowieckich kołchozy, a jakże! Podobno też przeniesiono tutaj górali ze Swanetii po tym jak ich domostwa zostały zniszczone przez lawinę. Innymi słowy zostali ukarani dwukrotnie, wyobrażacie sobie kogoś, kto żył w zielonych, pełnych kwiatów, ziół i strumieni Swanetii i przeniesiony został na półpustynny teren bez zieleni, bez życiodajnych rzek i strumieni, bez wysokich gór. Na dodatek wioska leży na dość płaskim i niezbyt malowniczym terenie półpustynnym, po którym hula jak szalony wiatr!!?? Podobno część Swanów, czym prędzej stąd uciekła z powrotem w góry!
Teraz w wiosce ulokowali się Polacy – para Ania i Ksawery i prowadzą tu restaurację „Oasis Club” i kilka pokoi do wynajęcia, organizują różne drobne wydarzenia jak na przykład wystawę fotografii – a jednym z ich marzeń jest utworzenie tutaj folkowych spotkań muzycznych, trzymamy kciuki. W czasie naszego pobytu trwały roboty z tego, co zrozumiałam przygotowania do zbudowania sceny. Dom przysposobiony jest bardzo pięknie – wymalowany białą i niebieską farbą wprost na surowych murach – wraz z okolicą daje to wspaniały efekt. Po pomieszczeniu spacerują lub śpią futrzani domownicy uratowani z Tbilisi – państwo kotowie. Jako, że sama jestem posiadaczem kota dachowca, który wybrał mój dom, jako swój, rozczuliłam się natychmiast 😉
I tak, kończąc wyprawę do monastyrów w chłodnych murach „Oasis Club” na rozpalonej półpustyni wśród rozmów krążących wokół miłych obrazów Gruzji spotkaliśmy nagle nauczyciela z Polski, któremu marzyło się spędzić kilka miesięcy w pustelni na przemyśleniach, podążał do Dawid Garedży, ale nagle zatrzymał się w Oasis Club i pomagając w prowadzeniu niezwykłego przedsięwzięcia przemyśliwuje swoje myśli wśród ludzi nie wśród skał i może to wcale nie jest gorzej?
A tymczasem powoli zachodzi słońce pora wracać do Tbilisi na nocleg wśród zgiełku miasta…
© ZDJĘCIA WŁASNE.