Hoi An to przepiękne miasteczko leżące prawie w połowie ciągnącego się wzdłuż Morza Południowochińskiego Wietnamu nad rzeką Thu Bon. Miasto, które od XVI do XVIII w. było ważnym portem i jednym z większych centrów handlowych Azji Południowo-Wschodniej. Wpływy chińskiej i japońskiej architektury widać do dzisiaj. Do dzisiaj też miasto zajmuje się handlem, ale teraz już raczej lokalnym. Nazwałabym je wręcz miastem rzemieślników – możecie tutaj w jeden dzień uszyć sobie każde ubranie, jakie wymyślicie, torbę, buty i nie wiem, co jeszcze. Sklepiki są pełne rękodzieła począwszy od maleńkich szmacianych zabawek po piękne i wielkie modele żaglowców.
W Hoi An zatrzymaliśmy się w gwarnym hotelu Golden River prawie w środku miasta, przy bocznej ulicy Nguyen Phuc Nguyen. Pomimo hałasu dochodzącego z zewnątrz, hotel się sprawdził, a pani z recepcji może Wam zorganizować cały pobyt w Wietnamie, a może nawet resztę roku w innych częściach świata – jest szybka i skuteczna! Tylko nie bierzcie pokoju na parterze, bo ktoś przez pomyłkę może wejść wam do pokoju z ulicy, tak to przynajmniej wygląda.
Od Hoi An zaczęło się z powrotem lato, aż trudno było uwierzyć, że pomiędzy Hue i Hoi An, które dzieli niewiele ponad 100 km może być taka różnica klimatu jednak łańcuch górski, przez który się po drodze przejeżdża zmienia wszystko, trach i z jesieni robi się lato.
Pierwszego dnia w niewielkiej uliczce wyskoczyła na nas pani sprzedając bilet do starego miasta, którego kupić jak się okazało nie musieliśmy! Śmialiśmy się potem, że właśnie kupiliśmy bilet do lasu, ale z drugiej strony kupony z biletu zostawialiśmy w zwiedzanych zabytkach, jako cegiełkę na ich utrzymanie. A niektóre z domów zamieszkane są już tylko przez naprawdę wiekowych ludzi o kruchym wyglądzie.
Podobno w Hoi An jest 844 zabytkowych obiektów i czuje się to wałęsając się po uroczych wąziutkich uliczkach pełnych pięknych dwupiętrowych domów w ciepłych kolorach. Nie bez powodu więc zostało wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego Unesco
W czasie naszego pobytu uroku dodawały miastu lampiony, których wraz z mijającymi dniami przybywało z okazji zbliżającego się Nowego Roku. W Wietnamie jest rok księżycowy, co oznacza, że Nowy Rok przypada ponad miesiąc później niż u nas, a w tym roku 19 lutego.
Podobno jest to jedno z ważniejszych świąt wietnamskich i daje się to zauważyć – ozdoby w Hoi An były przepiękne, a podświetlone nocą wyglądały bajecznie.
Jeśli już mowa o Nowym Roku, to dodam, że wietnamska „choinka” to drzewko mandarynkowe obsypane owocami! Częsty jest widok motocyklisty jadącego z drzewkiem za plecami 🙂
Ponieważ mniej więcej też w tym czasie zaczynają się świąteczne wakacje dostaliśmy na ulicy od studentów maleńkie ozdobione karteczki z pięknie wypisanymi życzeniami – bardzo miłe!

wietnamska „choinka” świąteczna – wbrew pozorom „bombki” nie są jadalne 😉
Ale my tymczasem wałęsamy się po Hoi An, zaglądamy do sklepów i krawców i zastanawiamy się, co uszyć garnitur, czy sukienkę, a może piżamę? Zaglądamy do pięknych kawiarenek, galerii artystów, zwiedzamy domy zgromadzeń i zabytkowe domy niegdysiejszych wyśmienicie prosperujących handlarzy. Domy z patio, pięknie rzeźbionymi drewnianymi detalami i meblami i pięknie zdobionymi nieczynnymi już fontannami. Dom chińskiego handlarza Phun Hung sięga swoją historią XVIII wieku. Najstarszy fujijański dom zgromadzeń pochodzi z XVII wieku. Wałęsamy się wśród zarośniętych liśćmi lilii wodnych stawami okalającymi budynki, przyglądamy się starym francuskim domom kolonialnym i cieszymy kolorami tego niezwykłego miasteczka.
Włóczymy się po rynku pełnym owoców, herbat, przypraw i wszystkiego, z dużym budynkiem targowym, w którym można ewentualnie coś zjeść i popatrzeć na wypasione szczury, które z pewnością jadły tu nie raz.
Zachwycamy się też krytym mostem japońskim strzeżonym przez psa i małpę uważanych w Japonii za święte zwierzęta. Według legendy konstrukcję tego mostu rozpoczęto w Roku Psa, a zakończono w Roku Małpy.
Ostatniego dnia wyruszamy rowerami na plażę, żeby zamoczyć stopy w Morzu Południowochińskim. To dość spokojna wyprawa mimo skuterów, ale tutaj już mniej licznych, prowadząca przez miasto, pola ryżowe, most nad rzeką z pięknymi hodowlami małży i kończąca się plażą z niezwykłymi łodziami przypominającymi łupiny orzechów włoskich.
Na parkingu rowerowym można nawet przeczesać zmierzwione wiatrem włosy, ach cóż za dbałość o klienta!
Pora na obiad na skrzyżowaniu ulic i pakowanie walizek…
© ZDJĘCIA WŁASNE
bardzo ciekawa wyprawa
tak, zupełnie inny świat