„I” jak improwizacja
Nie, no nie żeby tak na stałe, ale muszę przyznać, że był to znaczący element moich podróży w szczególności dawniej. Z biegiem lat, element improwizacji ustępuje przygotowaniom, jednak muszę przyznać, że to moja długoletnia przyjaciółka, z którą jeszcze czasami jestem za pan brat.
Dzięki niej mogłam zjeździć kawałek Europy autostopem, bo co za różnica czy pojedziemy tam, czy tam. Niby chcieliśmy jechać gdzie indziej, ale w tamtym miejscu jest też super i zawsze możemy wrócić, czyż nie?
Tak, więc spokojnie, najważniejsze żeby wrócić na czas, a jakimi szlakami, co za różnica?
Na Kretę maluchem z kierowcą o trzymiesięcznym doświadczeniu i najdalszej trasie z Gdyni do Elbląga, „ ale super, jedziemy!”
Dzięki temu, gdy coś nie idzie po mojej myśli teraz, mam ten stan wyluzowania, który pozwala mi zadowolić się portem zamiast rezerwatu – jest oczywiście warunek – a jest nim doborowe towarzystwo.
Dzięki improwizacji, mogę pojechać gdzieś i nie przygotowywać wyjazdu, a po prostu cieszyć się nim i zgłębiać tajniki miejsc w trakcie lub potem.
Improwizacja pozwala mi też na przewrócenie do góry nogami całego planu. W ten sposób po pięciu minutach wiedziałam, że jadę na Nord Cape, że płynę z Wielkiej Brytanii przez wyspę Isle of Man i Irlandię do Normandii jachtem, chociaż nie mam o tym większego pojęcia, gdyż do tej pory szuwarowym żeglarzem byłam.
Lub stwierdzić rano „OK pakuj się, bo o piątej mamy pociąg w Bieszczady, jest tydzień słonecznej pogody”.
Improwizacja jest super pod warunkiem, że wyłączy się przycisk „N” jak nerwy ;-P
Grafika Barbara El
ZDJĘCIA WŁASNE ©
*** *** ***
„I” na innych blogach
Pingback: Subiektywny alfabet kobiety w podróży - I jak impuls - nie tylko miejsca
Potwierdzam! Ciekawiej jest nie mieć planów.
Aczkolwiek jest jeden aspekt podróżniczej improwizacji, za którym nie przepadam, a który niestety mi się zdarza. Mianowicie gdy człowiek budzi się rano, nieco za późno, bo zignorował wcześniej budzik, i z przerażeniem sobie uświadamia, że za półtorej godziny ma samolot, a wieczorem się nie spakował… 😉
Hehe. Nie, tutaj moja improwizacja się kończy – mam obsesję czasową jeśli chodzi o publiczne środki lokomocji, w związku z czym zazwyczaj jestem sporo wcześniej.
Improwizacja to bardzo fajna sprawa jeśli chodzi o podróże. Bywa, że doprowadza nas tam, gdzie w życiu nigdy z żelaznym planem podróży byśmy nie dotarli. Bywa, że jej umiejętność ratuje nas z opałów. Bo, improwizować też trzeba potrafić;-) Ale są takie miejsca na mapie świata, gdzie zbytnia jej śmiałość może i wpędzić nas w kłopoty. A bym zapomniała dodać – doborowe towarzystwo to rzecz najważniejsza!:-) Okropni ludzie nawet najwspanialszą podróż mogą zepsuć.
Zgadzam się – tak improwizacja w pewnych miejscach jest absolutnie niewskazana i tego się mocno trzymajmy!