Jednodniowa wycieczka do Nyköping czemu nie, pod warunkiem, że ma się blisko do gdańskiego lotniska skąd można upolować tani lot. Problem niewątpliwy jest ze wstawaniem – po czwartej nie wstaje się łatwo, może lepiej się po prostu nie kłaść, ale wtedy trzeba się przespać w Nyköping, a nie warto 😉
Miasto jest takie akurat na jednodniowy wypad, piknik nad rzeką i wypoczynek w sympatycznych kawiarniach, w których można sobie nawet uciąć partyjkę gry kółko i krzyżyk.
Naszą wędrówkę zaczęłyśmy od uliczki z maleńkimi kolorowymi domkami z drewna, które z pewnością kojarzą się ze Skandynawią. Odkryłyśmy, że w oknach w Nykoping lubią stawiać na parapetach lampki, a kot w oknie zmieści się zawsze i wszędzie!
Następnie poszłyśmy nad rzekę Nykopingsan , nad którą pięknie prezentuje się zamek z XIII wieku. Przywitały nas goniące się na zamkowym wzniesieniu dwa szalone zające, które czym prędzej na nasz widok poskikały na dziedziniec. Z zamkiem wiąże się nieprzyjemna historia sprzed wieków – a mianowicie niejaki król Birger pojmał swoich dwóch braci w zemście za wcześniej doznane krzywdy i zamknął ich w celi więziennej, gdzie zmarli z głodu. Potworne to były czasy!
Schodzimy z niewielkiego wzgórza i idziemy w stronę malowniczego portu jachtowego, gdzie czekają na godziny otwarcia liczne kafejki, na ten widok zjadamy coś z koszyczka piknikowego i udajemy się w stronę miasteczka mijając dawne spichrze i młyn. Udaje nam się wejść do urokliwego kościółka św. Mikołaja również z XIII wieku, nieopodal na wzgórzu widzimy piękną drewnianą wieżę ze spiczastym dachem – wspinamy się uliczkami i kamiennymi schodami na górę, z której możemy popatrzeć na miasto zajadając nasze chrupiące piknikowe bułeczki z pastą jajeczną, na którą przepis wkrótce!
Jak się potem okazało wieże są dwie.
Wracamy wzdłuż rzeki do miasta, a wokoło latają i śpiewają najróżniejsze ptaki, jakich nigdy nie widziałam, było to jedyne takie miejsce, ale niesamowite po prostu – osiedle nad rzeką pełne ptaków! Powietrze rozśpiewane jak w wierszu Tuwima znanym wszystkim z dzieciństwa.
Centrum miasta jest kameralne i można je obejść jednego dnia, a o to chodzi w takiej wycieczce jak ta. Zresztą mieszka tutaj niecałe 30 tys. zadowolonych mieszkańców – sądząc po ich minach 😉 Widziałyśmy nawet świeżo upieczoną mamę idącą w szlafroku i kapciach ze swoim niemowlakiem, tatą i gronem uradowanych przyjaciół na małe śniadanko do pobliskiego baru!
Po pogaduszkach w przesympatycznej kafejce na podwórku dawnego domostwa pora wracać do Polski, zwłaszcza, że nad miasto nadchodzi chmura pełna deszczu, śniegu i gradu!
Być może wrócimy tutaj poleżeć w parku nad malowniczą rzeką, kto wie…
Czego nie kupiłam – słynnych puszkowanych śledzi, których nie można zabrać do samolotu, być może dlatego, że po otworzeniu lekko spuchniętej puszki zapach zabija 😉 Kisi się je na słońcu przez kilka miesięcy, wyobrażacie to sobie!
Co kupiłam – słynne lukrecjowe szwedzkie cukierki, do których przyzwyczajałam się długo, a teraz je uwielbiam.
ZDJĘCIA WŁASNE ©
Bardzo miły jednodniowy przerywnik w codzienności 🙂
dokładnie, zwłaszcza gdy dopisze pogoda
pięknie tam gdzie się delektujemy chwilą 🙂
Dokładnie 🙂