Przystanek autobusowy, mocno obstawiony, wieje ciepły jesienny wiatr, szeleszczą o bruk obcierane uschnięte liście…
Idą niby razem, a osobno on posuwa się na rozstawianych mocno na boki nogach, jakby powietrze było gęste, ona została z tyłu na chwilę, kołysze się powoli, bardzo powoli, do tyłu, do przodu, łapie pion i dalej idzie, idzie walcząc z grawitacją, idzie za nim, a on już czyta:
-Za minutę czyli jest
-Czyli kiedy jest on
-Czyli za minutę on jest
-Telefon daj mi wtedy mój
-Czyli dam Ci telefon twój
A tymczasem, podchodzi jeszcze czyściutki z siateczką w ręku i pyta:
-A czy o czwartej rano autobus jest z dzielnicy tej, bo ja tu pierwszy raz przepraszam jestem, albo na piechotę jakbym tak szedł, to ile do kolejki bym szedł?
-Jest autobus do samej kolejki jest, tak z pół godziny na piechotę to jest
Wtaczają się i wchodzą, bo oto minuta ta minęła i jest ON.
A w środku gwar, a w środku siedzą i stoją i w różnym stanie są.
-nie pacz tam,
-kiedy spojrze tylko,
-nie pacz ty tam,
-popacze sekunde tylko, zerkne tak tylko, on taki piekny jest
„Boże jaki miły wieczór
tyle wódki tyle piwa”
-Nie siadaj tam on taki jakiś się przewali jeszcze,
-on śpi tylko,
-nie siadaj tam on taki jest jeszcze coś zrobi,
-śpi tylko on
A tymczasem turlają się butelki, toczą szybciutko
-łap je, łap
-złapałem je złapałem!
Autobus wspina się pod górę przez las, ciepły jesienny wiatr porusza gałęzie kolorowych drzew, po ulicy turlają się i wirują liście…
„Boże jaki miły wieczór
tyle wódki tyle piwa
a potem plątanina
w kulisach tego raju”[i]
[i] Andrzej Bursa: „Sobota”