Nazwa Llanidloes, jak i wielu innych miejsc w Walii jest przedziwna – za dużo niepasujących do siebie liter chciałoby się rzec, nawet sami mieszkańcy skrócili ją do Llani. Nie jest to jedyna dziwna nazwa – walijski to przedziwny dla nas język sami popatrzcie: Llechwedd, Cwm-Yr-Eglwys, Mynyddgorddu, Caersws… Przyznaję, że wzbudzają mój zachwyt!
No, ale wracając do Llani, miasteczko jest małą perełką Walii położoną nad rzeką Severn, dwie godziny drogi od Liverpool, Manchester, Birmingham, Bristol czy Cardiff. Dzieje swe zaczęło w VII wieku gdy Celtowie założyli tutaj kościół, a jak to bywa w takich sytuacjach mieszkańcy zaczęli się pojawiać i zabudowywać jego okolice. Jest to pierwsze miasto, jakie powstało nad rzeką Severn, jeszcze w starożytnych czasach.
Centrum miasteczka jest jak sądzę przepiękny i przeciekawy budynek szachulcowy z XVII wieku Old Market Hall stojący na środku skrzyżowania na podwyższeniu, dość dziwnym, bo nie da się pod nim przejść, może ustawiano tutaj stragany?
Miasto jest tak małe, że gdy postanowiłyśmy się przejść z przyjaciółką z Francji skończyło się po 15 minutach, po dwóch dniach zaś jego mieszkańcy witali nas radośnie „Hello Anna, Hello Isabelle”. Czułyśmy się już prawie jak wieloletni mieszkańcy… Każdy niemal budynek i miejsce są prześliczne tutaj.
Znalazłam się tam z powodu ślubu moich przyjaciół – artystów Vivi Mari Carpelan (http://vivimaricarpelan.com/ ) i Martina Herberta (http://www.martinherbert.com/ ) i był to czas przepiękny.
Jednym z niezwykłych momentów były wizyty w pubach, w których po prostu wszyscy grali na najróżniejszych instrumentach (Martin na skrzypcach) i śpiewali, siedziałam jak zauroczona i marzyłam o takich wieczorach w Polsce! Ale czy ja mam tylu przyjaciół, którzy by tak grali!? I czy my mamy takie zwyczaje? A może to jest właśnie dodatkowy czar miejsc małych i kameralnych? A może to jest czar Walijczyków?
Pomyślałam sobie chodząc w Llani na spacery, że życie w takim miejscu jest dotykalne, jeśli wiecie, o co mi chodzi, chociaż wszyscy z uporem maniaka przenoszą się do wielkich miast, wiemy oczywiście, że chodzi o pracę. Wiemy też, że w takich kameralnych miasteczkach znajdują swoje szczęśliwe miejsce do życia ludzie na przykład wolnych zawodów…
Tak czy inaczej takie małe miejsca i ich zazwyczaj przepiękne przyrodniczo okolice warte są odwiedzenia, chociażby po to by zatrzymać na chwilę czas i odetchnąć.
Okolice Llani też są piękne, ponieważ miasto otoczone jest wzgórzami. Można stąd pojechać na piękną jednodniową wycieczkę samochodową malowniczą drogą wijącą się przez Góry Kambryjskie, nad których rzekami pobudowane zostały przepiękne tamy. Droga prowadzi do miasta Aberystwyth nad zatoką Cardigan.
Ale o tym innym razem 🙂
No i na deser piękne zdjęcia Vivi-Mari Carpelan:

w tle Old Market Hall

w tle Old Market Hall

w tle Old Market Hall
I najważniejszy kot w Llani w obiektywie ViviMari, kot o imieniu Robin:
Ciekawe co widzi Robin?
ZDJĘCIA VIVI-MARI CARPELAN
oraz
© ZDJĘCIA WŁASNE
świetna notka i przemyślenia Aniu .. pięknie to miasteczko sfotografowałaś .. śliczne zdjęcia .. bardzo ciepło pozdrawiam :^)
Dziękuję, cieszę się że Ci się podobało. Część zdjęć jest przyjaciółki. Pozdrawiam serdecznie 🙂
You can walk underneath the market hall, but it’s for short people only!
A funny anecdote is that chunks come off the market hall all the time because it’s so hard to pass around the corners! Luckily now, there’s a bypass for lorries.
Llani is a place where a lot of folk musicians have come to live, one following the other, so that’s why there’s a great deal of music here.
Nice to know it 🙂
Życie w małych miasteczkach jest pełne uroku.
🙂