Oto leży przede mną ostryga sztuk jedna świeżo zakupiona ze świeżej dostawy, jeszcze mokra. Pierwsza w życiu mym.
Twarda jak diabeł i zamknięta na trzy spusty. Ale wcale się tym nie martwię, bo wiem, że zaraz ją otworzę.
Robi się to tak – kładziemy ostrygę na jej wyższej muszli – to taki zbiornik na wodę w której ona sobie żyje– tak też ją trzymamy jakby co w lodówce, co odradzam, bo przetrzymana ostryga szybko zrobi się nieświeża, a co za tym idzie będziecie musieli dodatkowo zjeść Stoperan.
No dobrze, kładziemy ostrygę na jej wyższej części i otwieramy porządnym nożem z okrągłym zakończeniem i tu się zdziwicie od strony, w której muszle są połączone więzadłem – dłubiecie, dłubiecie i pstryk przecięte. Tyle teorii.
Jeśli chodzi o mnie to dłubałam, dłubałam, zmieniłam nóż, poszłam się przejść, zaczęłam dłubać na nowo, zaczęłam się zastanawiać czy by nie przywalić w muszlę młotkiem – nie, bo zniszczę przekąskę.
Może cholera pójść do sklepu po dłuto i walić w dłuto młotkiem. Wzięłam trzy głębokie wdechy, pomyślałam, że i tak jest łatwiej niż dać kotu tabletkę, bo przynajmniej nie drapie, nie gryzie, nie wypluwa tabletki i nie ucieka, tylko po prostu jest ciągle zamknięta!!!!
W pocie czoła z zacięciem na twarzy już po pół godzinie pstryknęło! Jabadabadu!!!!
Teraz należy przesunąć nóż wzdłuż dwóch muszli delikatnie go wsunąć i odkroić mięsień zwieracz, którym biedny mięczak przytwierdzony jest do muszli – przyznaję, czułam się podle cały czas.
Otworzyłam muszlę, a w środku całkiem spory kawałek mięska no to go cytrynką i łyżeczką – wiem są specjalne nożyki, ostrygę pożarłam. Można ostrygę polać, odrobiną piri-piri, lub czegoś innego ostrego, jeśli ktoś lubi, lub sosem słodko-kwaśnym.
Dobra, mięsista, interesująca. Jak lubicie owoce morza i przeżyjecie, że zjadacie ją we własnej kuchni, a nie świeżo wyłowioną z morza w blasku słońca na przecudownej plaży, na przykład francuskiej, to polecam.
To niezła frajda, a jeśli akurat macie wolne popołudnie i nie wiecie, co robić, to zapewniam Was macie zajęcie na jakieś pół godziny. Nie używajcie jednak młotka, bo zabrudzicie jedzonko.
Widziałam plantacje ostryg w Arcachon i nie dziwię się, że są drogie, hoduje się je kilka lat i przenosi czasami z miejsca na miejsce, zresztą widać po muszli, że długo rosła.
Podsumowując:
- Ostryga musi być świeża – co oznacza, że jest mocno zamknięta, jeśli jest „rozszczelniona” należy sprawdzić jak się sprawy mają, jeśli po stuknięciu o stół ostryga się nie zamknie, znaczy to, że nie nadaje się do jedzenia (znaczy to też, że zjeść musicie żywą ostrygę)
- Kładziemy ostrygę zawsze na wyższej muszli, w środku jest basen z wodą Waszego mięczaka
- Otwieramy muszlę mocnym nożem zaczynając od przecięcia zawiasa
- Podważamy muszlę wzdłuż i odcinamy mięsień
- Odcinamy drugi mięsień i po skropieniu cytryną zjadamy
- Ja owoców morza nie solę – mają w sobie naturalną sól morską, co jest niezwykle wspaniałe.
Gdzie kupić? W Delikatesach Rybnych – przywożą raz w tygodniu lub w Makro. Cena około 5 zł za sztukę. Inne miejsca nie wydają mi się bezpieczne. Ale wiecie jakby co, stuknąć o stół.
W restauracji dostaniecie ostrygę otworzoną, żywą, po dotknięciu powinna się lekko skurczyć. Wiem to wredne i nieludzkie, ale tak to wygląda. Jeśli się nie skurczy, nie jedzcie, chyba, że macie wspomniany już Stoperan. Ostryga to przystawka, a nie danie główne. I tu przypomina mi się świetny gag o ostrygach z Jasiem Fasolą, za którym średnio przepadam, ale w tym gagu jest świetny.
Ostryga jest też ciekawa dla współczesnych badaczy gender – otóż niektóre jej gatunki zmieniają płeć – na początku są męskie, potem żeńskie, a potem znów męskie. Achaa! Nie pytajcie proszę, dlaczego! I jeszcze jedna ciekawostka tym razem neutralna politycznie, ostryga w ciągu jednego dnia potrafi przefiltrować 400 litrów wody!!!
Smacznego 😉
© ZDJĘCIA WŁASNE.