Zacznę od tego, że jedzenie w Wietnamie jest pyszne! Owoce egzotyczne. Kawa aromatyczna.
Jako, że najdłużej relaksowaliśmy się w Hoi An to chyba najwięcej wspomnień będzie z tego miejsca.
Jeśli chodzi o kawę to najwspanialszą piliśmy w Hoi An w wypatrzonej z roweru restauracji, w której jedzenie też jest godne polecenia. Co do kawy podana była w postaci esencji i wrzątku, smak i aromat niebiański. Kawa wietnamska ma lekki aromat kokosu.
Pięknie zaś podana i także smaczna była kawa w kawiarence w centrum starego miasteczka Hoi An, która obsługiwana jest przez głuchonieme kelnerki. W kawiarni panuje zakaz mówienia, a zamówienie pokazuje się w menu. Kawiarnia to strefa ciszy unoszącej się w powietrzu i chociaż dochodzi do stolika gwar ulicy, wrażenie jest niesamowite, miałam aż przyjemne dreszcze.
Nasza ulubiona „restauracja” mieściła się na skrzyżowaniu ulic, gdzie o godzinie 14 starsza Wietnamka rozkładała swój przewoźny interes i rozpoczynała produkcję niebiańskiego dania – koszyczków ryżowych z sadzonym jajeczkiem przepiórczym w środku, wszystko podane na liściach zielonych sałat i ziół z dodatkiem kiszonej na ostro marchewki. Matko! Nic mi nie przeszkadzało w konsumpcji, nawet maleńkie krzesełko dla krasnoludków, a mam ci ja 176 wzrostu!
Z owoców utkwiły mi w pamięci te niespotykane w Polsce jak rambutan przypominający dostępne u nas liczi tylko, że niezwykle kosmaty, jak zwinięty mały jeżyk.
Wielki, chyba największy owoc świata przypominający jajo dinozaura tzw. Jackfruit w którego wnętrzu znajdują się owoce podobne do ziaren kukurydzy tyle, że wielkości pięści! (podobny do mniejszych owoców o nazwie durian, o zapachu rybnym i pokrytego kolcami, na które na szczęście się nie natknęłam).
No i oczywiście marakuja, maleńka kulka z cudownym aromatycznym miąższem wyjadanym łyżeczką z odrobiną cukru – błogość.
Śmieszne małe bananki sprzedawane w kiściach, też całkiem smakowite i trochę inne niż te nam znane.
Piękne po przecięciu owoce dragona z białym lub malinowym miąższem w czarne kropki maleńkich pesteczek.
I zbyt późno odkryty przedziwny owoc przypominający zielony granat ręczny o nazwie cherymoja lub flaszowiec. Skórka odpada w kawałkach, a w środku czeka nas przepyszny biały miąższ o nieco dusznym smaku z garścią ciemnych błyszczących nasion nadających się idealnie do dużej grzechotki.

z: wikipedia

jackfriut z: pixshark.com
Można powiedzieć, że Wietnam to jedna wielka restauracja, je się tutaj wszędzie, na każdej ulicy, krawężniku, w zaułku nad rzeką i z łodzi oraz na łodzi. Na początku byłam troszkę zaszokowana, nie rozumiałam, co się dzieje, dlaczego na krawężniku przy pełnej pędzących samochodów ulicy stoi malutki grill???!!!
Czy strach próbować? Nie wiem, ja jadłam!
Czasami miałam wątpliwości, ale kto ich nie ma 😉 Problemów żołądkowych nie miałam, więc zapraszam na ulice Wietnamu.
Oczywiście trzeba zjeść sajgonki – przepis w osobnym poście.
Należy spróbować białych bułeczek podgrzewanych na parze nadziewanych mięsem i jarzynami.
Wszystkie dania z ryżem. Owoce morza i ryby, jeśli lubicie. Zupy również godne polecenia. Najdziwniej podana ryba czeka na Was w delcie Mekongu!!!!
Ale zabiły mnie potrawy zamknięte w liściach bananowca jak w pięknych zielonych pudełeczkach. Dostajecie pudełeczko odwijacie, a tam na przykład glut ryżowy z krewetką, lub rozdrobnionym mięsem, lub dziwne coś, hm.
W liściu bananowca dostałam nawet ciastko. Wyglądało ślicznie, po rozwinięciu napotkałam znany mi żelek ryżowy, a w nim ugotowany kasztan z grubymi wiórkami kokosa – bardzo ciekawe doznanie kulinarne.
No i Wonton – czyli inaczej pierożek chiński. Skąd w Wietnamie? Jako, że Wietnam leżał na szlaku handlowym mieszkało w nim sporo Chińczyków i Japończyków, w szczególności w pięknym miasteczku Hoi An.
Wontony poznałam dwa – białe maleńkie pierożki wyglądające jak sukieneczki wróżek, lub maleńkie paczuszki. I pieczone – rozłożyste i chrupiące ciasto w smaku troszkę podobne do faworka bez cukru, mieszczące w swym wnętrzu kawałeczek mięsa i podane z delikatnie podsmażonymi pomidorami i papryką – doznanie cudowne.
Poszukujcie też zielonych ciastek z kremem herbacianym. I w ogóle się rozglądajcie! A w tak zwanym międzyczasie wypijajcie hektolitry napojów z owoców egzotycznych popularnie nazywanych smoothie lub shake i mleko kokosowe prosto z kokosa. Mniam!
Tylko na alkohol nie miałam ochoty 😉

tutaj podają kawę marzeń

na ulicach ciągle gwarno
© ZDJĘCIA WŁASNE
kokosa*
poprawiłam haha, chociaż długo myślałam o co chodzi 🙂 czy to jakieś tajne hasło czy co? ;-P
Pingback: Subiektywny alfabet kobiety w podróży (J) | fabryka czasu ulotna