Płyniemy plusk, plusk.
Po wyjściu z łodzi sunącej po pięknej delcie Mekongu znaleźliśmy się w wioseczce, a właściwie na podwórku, na którym na długim stole krojono równie długie toffi. Toffi następnie zawijano w dwa papierki – jeden cieniutki jak mgiełka papierek ryżowy, który się zjada i normalny papier papierowy. Na koniec wszystko zostało zafoliowane i wyglądało jak czekolada.
Za stołem w wielkiej metalowej misie metalowe mieszadło mieszało toffikową masę na bazie mleka kokosowego. Jak dla mnie bomba!
Wszystkim moim znajomym bardzo smakowało dopóki, nie zobaczyli zdjęć, że niby niehigieniczne! Też mi coś! W zasadzie życie jest niehigieniczne. Moim zdaniem wszystkie dania robi się na stole osobiście rękami, chyba że w fabryce, ale że niby czemu fabryka miałaby być higieniczna? A, że rękami nieznanych mi ludzi? A restauracja? Czym się różni?
A nawet gdyby po toffi coś pełzało, to byłoby to czyste zwierzątko 😉
© ZDJĘCIA WŁASNE
Czy smakuje toffi tak jak u nas ?
Właściwie tak, chociaż wyczuwa się trochę mleko kokosowe. Ale jest też toffi z domieszką imbiru i to jest inne, bardzo smakowite 🙂
Ach ze tam za granicami zawsze wszystko lepiej smakuje 😛
no w sumie – i na świeżym powietrzu 😀
U nas tez tak można 😀
no ba!
Pingback: Subiektywny alfabet kobiety w podróży (E) | fabryka czasu ulotna