Siedzę pod kołdrą w piękny słoneczny dzień, a wszystko przez to, że już wychodząc z przeziębienia postanowiłam skopać swój mikro ogródek i masz babo placek!
No i czytam książkę, co jest akurat fajne, bo normalnie jakoś ciągle się gna i nie ma człowiek czasu na takie ekstrawagancje jak książka i wzięło mnie na wspominki…
Zaczęłam sobie myśleć o czasach, gdy byłam dzieckiem, a było to baardzo dawno. Jeździłam wtedy do mojej rodziny na wieś na Roztoczu i czułam się tam jak źrebak na wybiegu. To chyba z tamtych czasów pozostał mi wiatr we włosach.
Dom moich dziadków był piękny drewniany z drewnianymi podłogami, które się pucowało, z białym piecem chlebowym, w którym się piekło wielkie okrągłe ciemne chleby z kminkiem, pyszne bułki drożdżowe i duże bułki w kształcie chleba wypełnione kaszą gryczaną i twarogiem. Na blasze kuchni, pod którą buzował ogień babcia piekła podpłomyki z cebulą posypane makiem, a gdy znalazłam na odległej łące pieczarki polne to kładła ich główki na blasze i posypywała solą i gdy zaczynały puszczać sok i pachnieć zjadałam je ze smakiem.
To tam ja niejadek o wyglądzie zagłodzonego patyczaka łapałam w rękę pajdę chleba i kiełbasę i pędziłam na pola, które rozciągały się po horyzont i pachniały ziołami łąk, rozgrzanymi kłosami zbóż i przestrzenią. W górze pokrzykiwały jaskółki polujące na muchy, a od czasu do czasu dało się słyszeć jakieś domowe zwierzę. To tam zaprzyjaźniłam się z kotką, która zaprowadziła mnie na dach pokazać swoje kociątka.
Uwielbiałam pracować ze wszystkimi na polu zawiązywać snopki, zgarniać pachnące siano, nawlekać liście tytoniu na długie druty i przysłuchiwać się rozmowom.
Uwielbiałam głaskać konia po głowie i patrzeć jak mnie wita. I pędziłam po rozległych polach wszystkiego ciekawa. Pamiętam pyszne gruszki i ule buczące pracowitymi pszczołami. Pamiętam jak któregoś dnia napotkałam w sadzie sowę i wpatrywałyśmy się sobie w oczy. I te wszystkie smakołyki rosnące lub pochowane w różnych miejscach gospodarstwa. Zagłębiałam się w malinowym chruśniaku żeby nazbierać malin dla siebie i dziadka byłego ułana, którego uwielbiałam za wszystko, za ciekawe rozmowy, za elegancję, za to, że tyle wiedział i za to, że wieczorami grał na skrzypcach lub akordeonie. Moja pamięć sięga nawet czasów, gdy wieczorami zbieraliśmy się w największym pokoju i przy lampie naftowej słuchaliśmy długich opowieści, a dzień wyznaczany był wschodem i zachodem słońca.
Uwielbiałam, gdy czasami nie przyjeżdżaliśmy samochodem tylko pociągiem, bo wtedy czekał na nas dziadek wozem zaprzęgniętym w konie i jechało się turtur przez piękne wiejskie drogi słuchając spokojnego głosu dziadka.
Ech, to wszystko mi się przypomniało i aż się uśmiechnęłam z rozrzewnieniem 🙂
I czuję się prawie jak wtedy, gdy ostatniego już dnia odjeżdżając widziałam moją rodzinę machającą na pożegnanie, a potem już tylko coraz mniejszy dom otulony drzewami coraz mniejszy i mniejszy, a potem już tylko drogi coraz dalej i dalej, aż pojawiała się zwyczajna droga prowadząca do miasta mojego oddalonego o cały dzień jazdy z migającymi za oknami samochodu drzewami.
Grafika Barbara El
Cudownie przeczytało mi się twoje wspomnienia, tym bardziej ,że odkurzyłam przy tym i swoją pamięć, tzn.przypomniało mi się jak wracałaś szczęśliwa z tych wakacji i tak o nich opowiadałaś ( te kilk… lat temu) , że aż zazdrošciłam ci tych wyjazdów…. 🙂
o 🙂 a tego to nie pamiętałam 🙂 Pozdrowienia Rudzielcu ;-P
Piękne. Nie mam takich wspomnień, szkoda.
Ale na pewno robiłaś skarb pod szkiełkiem 😉
Robiłam. I starałam się wyhodować kwiaty pod murkiem na podwórku w centrum miasta 😉 Oraz obserwowałam korytarze mrówek 🙂
🙂
Piękne słowa 🙂
Dziękuję 🙂
Piękne wspomnienia, a pamięć chętnie ucieka do takiej przestrzeni…podobnie wyglądało moje dzieciństwo na podbeskidzkiej wsi…
czyli się „doprawiłaś” tą pracą w ogródku… pozdrawiam ciepło!
Oj tak! Ale już mi przeszło na szczęście 🙂