„H” jak hałas
Podróżowanie to też dźwięki, czasami przechodzące w hałas.
Przede wszystkim to stukot kół o tory – cudowny dźwięk zapowiadający przygodę, a z pewnością odliczający mijane kilometry i czas. Uwielbiam zasypiać przy tym monotonnym taktak taktak taktak…
To będą dźwięki miasta, kawiarni, hałas aut i setek motorów w Azji.
Huk samolotu oznaczający szybką zmianę miejsc.
Ale to też dźwięki przyrody – szum drzew, potoku, chrzęst kamieni. Wrzask cykad, który zawsze będzie mi się kojarzył z Grecją. Pamiętam, że w czasach studenckich jeszcze, przekroczyliśmy per pedes, pełni zachwytu granicę bułgarsko-grecką idąc w nocną dal greckiej szosy i nagle się zaczęło – innymi słowy cykady wszystkie naraz zaczęły się drzeć w niebogłosy. Bo z nimi to jakoś tak jest jakby się je wszystkie jakimś włącznikiem włączało.
Mam też swojego świerszcza w ogrodzie przed oknem, który specjalnie dla mnie świerszczy swoje letnie opowieści zapraszając mnie do wymyślenia jakiejś fajnej wędrówki…
Te dźwięki to wiatr szumiący w linkach żaglówki, albo paralotni, którymi się dawnymi czasy poruszałam i na które mam nadzieję jeszcze wrócić…Huk sztormowego morza i rozbijanie się fal o różne powierzchnie.
Oraz ptactwo wszelkiego rodzaju, a w szczególności mewy i ich wspaniały wrzask, który oczywiście kojarzy mi się z domem, ale już na zawsze będzie kojarzył mi się również z ostatnim miejscem Camino de Santiago, do którego doszłyśmy z córką, czyli Fisterry. To małe miasteczko o niskich domkach leżące nad oceanem jest przepełnione krzykiem mew i ich obecnością na uliczkach. Już zawsze będę tak je kojarzyła, nawet, jeśli usłyszę mewy w Gdyni i zamknę oczy wróci mi to piękne wspomnienie końca niezwykłej wędrówki…
*** *** ***
„H” na innych blogach:
w pogoni za życiem 🙂
🙂