Znacie te przygody lotniskowe z filmów romantycznych. Oni jadą gdzieś na święta i jest taka miła atmosfera i w ogóle zakochują się i rzucają sobie w ramiona…
Otóż ja też brałam udział w takim filmie – tylko, że mój był pod tytułem „Świąt w tym roku nie będzie”.
Jak to nie będzie, jak to nie będzie dla mnie miejsca w tym samolocie?!!! Przecież kupiłam specjalnie bilet wiele miesięcy wcześniej, żeby mieć pewność, że będzie!
Otóż w tym samolocie nie będzie, a w następnym też nie będzie i dopiero w trzecim być może będzie – ale on ląduje w Porto o 23.45
Tak właśnie zostałam przywitana na lotnisku w Lizbonie i po rozejrzeniu się dookoła i ujrzeniu wielu sfrustrowanych ludzi z walizkami, torbami i tobołkami, zrozumiałam, że to się dzieje naprawdę i że muszę się z tym faktem pogodzić.
Ale nie byłam w stanie, nie chciałam zwrotu pieniędzy za cały lot w dwie strony, nie chciałam ich poczęstunku, chciałam być w Porto, o 16 bo potem miałyśmy jechać dalej!!!
Nie był to czas tak napięty pod względem bezpieczeństwa jak teraz, gdyż rzecz działa się dwa lata temu, jednakże nawet wtedy podszedł do mnie siedzącej gdzieś w ciemnej końcówce korytarza wściekłej na cały świat, pracownik lotniska z zapytaniem czy wszystko w porządku?
Nic nie jest w porządku! – wybuchłam w jednej chwili. Gość zwinął się szybciutko rozumiejąc, że nie jestem samowysadzającą się terrorystką, tylko wybuchową turystką.
Ochłonęłam nieco po upływie 4 godzin i ustaleniu, że w Porto mam przyjaciół swoich przyjaciół, którzy przygarnęli moją córkę do wigilijnego stołu, gdyż ta znienacka stała się samotnikiem oczekującym spóźnionej matki zamiast szczęśliwej jak do niedawna osoby czekającej na niezwykłą wigilijną przygodę na portugalskiej wsi.
No cóż postawiłam na swym wigilijnym stole kawę, rogalika i wodę i zasiadłam niedaleko Św. Mikołaja przełykając z trudem smętną prawdę…
Gdy już byłam przy bramce nie dziwiły mnie znienacka pojawiające się spazmy płaczu współtowarzyszy żartu linii lotniczych, miałam już to za sobą.
W Porto pięć minut do północy czekała na mnie córka z przyjacielem przyjaciela – zdążyłam na wigilijny uścisk! Dzięki zaś dobrym więzom międzyludzkim znalazłam się przy talerzu dla zbłądzonego wędrowca, w przemiłej świątecznej atmosferze pewnej wspaniałej portugalskiej rodziny.
I to właśnie był cud świąt Bożego Narodzenia.. 😉
Wesołych Świąt 🙂
też właśnie tak myślę i że ten dodatkowy talerz faktycznie się przydaje czasami 😀
Pomimo, że myślę, że takie wydarzenia pomagają nam pamiętać co jest naprawdę ważne w życiu, to w tym roku życzę udanych świąt – bez niemiłych niespodzianek 🙂
🙂 I ja życzę Tobie wszystkiego najlepszego.